54     Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona     : Ciepły chłód stali cz.4


Ciepły chłód stali cz.4

Marcin " Martin " Traczyk


Jaz przebudził się, widział... nie... nie widział. Z upływem czasu wzrok jednak powracał, by po kilkunastu minutach ukazać więźniowi jego celę. Jaz rozejrzał się po celi, a raczej klatce. Niewątpliwie - klatce. Wisiała ona metr nad ziemią, ale pod samą klatką nie było ziemi, jedynie ciemna otchłań, której dna oko młodego padawana nie mogło ogarnąć. Nawet gdyby mógł, to i tak pewnie nie chciałby zobaczyć dna. Po odgłosach oraz straszliwym odorze wydobywającym się z otworu wnioskował bowiem, iż zamieszkuje go jakiś tutejszy podziemny robal, w którego wnętrznościach ofiara rozkłada się kilkaset lat. Rozejrzał się jednak wkoło, znajdował się w ogromnej sali więziennej pałacu Huttów. "A więc wbrew własnej woli znalazłem się u celu podróży" - pomyślał. W tym samym momencie dostrzegł wiele identycznych klatek nad identycznymi robalowymi dziurami, lecz wszystkie były puste. Zaraz, jedna, pod przeciwną ścianą, tak ktoś tam był, najprawdopodobniej człowiek, ale tego Jaz nie mógł być pewien. Dzieliło ich kilkadziesiąt metrów różnicy, a sala tonęła w półmroku. W takim otoczeniu każdy mutant, czy humanoid mógł wyglądać jak zwykły człowiek. Jaz był niezwykle zmęczony, a to rozglądanie się w ciemnościach jeszcze bardziej go wyczerpało. Położył się na zimnym podłożu klatki i zasnął.
Do sali weszła jakaś postać, za nią kolejne dwie, bardziej rosłe. Były to tromy, stwory średniego wzrostu, lecz szerokie jak dwóch ludzi. Ich skóra była szarozielona, pełna brązowych plam, które widoczne były zwłaszcza na ich ogromnych barkach. Podobno jeden trom potrafił gołymi rękami powalić, a potem zniszczyć imperialnego AT-ST, ale to tylko pogłoski - tromy prawie nigdy nie opuszczały Tatooiny, a ściślej - swych podziemnych jaskiń. Jedynie Huttowie byli na tyle bezmyślni (a może odważni) by je łapać i zmuszać do służby. Jaz przebudził się i nie wierzył swym oczom. Pierwszy raz widział bowiem troma, o których słyszał jedynie w opowieściach zasłyszanych w Akademii. Jeden trom zbliżał się do jego klatki, drugi podszedł do drugiego, tajemniczego więźnia. Obaj zostali wyciągnięci przez niewielkie drzwiczki w jednym z boków klatki. Na głowy nałożono im worki, tak aby nic nie widzieli. Jaz usłyszał jeszcze głos trzeciej postaci, wydał mu się podobny do głosu kelnerki z gospody, ale czy to możliwe? Trom chwycił Jaza w pasie i wziął pod ramię. Spod jego pachy wydobywał się zapach jeszcze gorszy niż z jamy pod klatką. Po kilku chwilach Jaz poczuł, że został wyniesiony. Nie chodzi tu o wstrząsy wywołane krokami troma, bowiem Jaz poczuł nagle przypływ świeżego powietrza, co mogło oznaczać, że zostali oni (on i tajemniczy więzień) wyniesieni na wyższe kondygnacje, a może nawet na zewnątrz budynku.
Jaz usłyszał jak jego tajemniczy towarzysz zostaje rzucony na ziemię, a po chwili spotkało go to samo. Tromy ściągnęły worki z głów więźniów. Znaleźli się oni przed obliczem tajemniczej, zakapturzonej postaci, która siedziała na miejscu dawnych wodzów Huttów. Obok niego stało dwóch rosłych mężczyzn, również zakapturzonych. Jaz nareszcie zobaczył swojego kompana. Był to Wookie, wysoki, szczupły i niesamowicie zarośnięty brązowymi włosami. Był skuty, tak samo jak Jaz.
- Więc mistrz Katarn nie odważył się przybyć tu osobiście, wolał przysłać szpiega. Ale kim jest ten włochaty? - zapytała siedząca postać.
- Gdy pojmaliśmy Jedi, ten włochacz rzucił się na nas - odpowiedział głos kelnerki. Jaz obrócił się - tak, nie pomylił się, to była ona. Mimo, że okazała się być na usługach wroga nadal go pociągała. Wookie zaryczał i wyrwał się tromowi, który go trzymał. Rzucił się w stronę siedzącej postaci. Siedzący mężczyzna momentalnie uniósł go góry prawą dłoń. Wookie został odrzucony na ścianę, stracił przytomność, a przestraszone tromy i piękna kelnerka wybiegli z sali.
- Więc, mój przyjacielu - powiedziała siedząca postać, a jego każde słowo przepełnione było zawiścią i fałszem - powiedz mi, po co przysłał cię mistrz Katarn.
- Więc, mój przyjacielu - to był chyba ulubiony sposób odpowiedzi Jaza, który zawsze pakował go w kłopoty - powiedz mi po co przysłał mnie tu mistrz Katarn, bo skoro ja tego nie wiem to ty powinieneś.
W tym samym momencie w stronę Jaza wyskoczyło dwóch stojących za postacią strażników.
- Stać - postać natychmiast zatrzymała napastników - obiecałem go komuś innemu. Barh! - do komnaty weszła kolejna zakapturzona postać. Kajdanki na rękach Jaza otworzyły się i spadły na ziemię. Jaz wstał, postać, która właśnie weszła podeszła do niego. Barh zrzucił kaptur i płaszcz. Ku zaskoczeniu Jaza był to jego stary "przyjaciel", którego poznał w drodze na Tatooinę i którego trochę wtedy poturbował.
- Pamiętasz mnie - wysyczał arogancko przeciwnik, widział, że Jaz jest wyraźnie osłabiony, a jego arogancję potęgował fakt, że młody padawan pozbawiony był swojego miecza i jakichkolwiek krzeseł. Nadszedł czas zapłaty - mężczyzna chwycił Jaza i cisnął nim o ścianę tuż obok nieprzytomnego Wookiego. Ruszył w jego stronę, przygotowując się by uderzyć go pięścią w twarz. Jaz właśnie się podnosił gdy to zauważył; poderwał do góry leżącego obok, nadal nieprzytomnego, Wookiego. Był niezwykle ciężki, lecz Jaz chwycił go pod pachami i w ostatniej chwili zasłonił się nim przed pięścią przeciwnika. Barh z całej siły uderzył w twarz nieprzytomnej tarczy Jaza. Ku zaskoczeniu wszystkich Wookie ocknął się. Gdy poczuł ból po uderzeniu i zobaczył stojącego przed nim Barha z nadal podniesioną ręką, natychmiast rzucił się w jego stronę. Mimo tego, iż nadal był zakuty przewrócił mężczyznę na łopatki i zaczął go okładać po twarzy łapami oraz masywnymi kajdankami. Nagle Jaz usłyszał dźwięk otwieranego miecza świetlnego, fioletowy promień miecza przeszył ciało Wookiego na wysokości brzucha, a energiczny ruch Barcha przeciął go na pół. Napastnik podniósł się i skierował wzrok na Jaza, pod którego nogi ktoś właśnie rzucił miecz. Jaz rozumiał, że musi podjąć walkę, przeciwnikowi chodziło bowiem o zemstę za zajście na statku. Podniósł miecz i włączył go, zapłonął pięknym, czerwonym blaskiem. Rozwścieczony Barh ruszył na Jaza. W każdy cios wkładał maksimum swojej energii. Młody padawan z trudem parował mocne ciosy spadające na niego jeden po drugim. Barh nie był wyrafinowanym wojownikiem. Uderzał raz z prawej i raz z lewej, tak bez przerwy. Jaz szybko zrozumiał styl walki przeciwnika, toteż parowanie ciosów było coraz łatwiejsze. Po odparciu kilkunastu jednakowych ataków Jaz postanowił przejść do ofensywy. Gdy nadchodził kolejny cios z lewej strony, Jaz ugiął kolana i odchylił się z całej siły do tyłu. Fioletowe ostrze świetlne przeszło nad nim. Natychmiast zaatakował. Zanim napastnik zdążył wyprowadzić kolejny cios, Jaz wepchnął miecz w nieosłoniętą część Barha. Przebił go od lewej na wysokości serca, na twarzy napastnika wymalowany był ból i zaskoczenie. W tym samym momencie stracił czucie w nogach i osunął się na ziemię. Ostrze nadal w nim tkwiło, gdy upadał rozcięło górną część klatki piersiowej i szyję. Jego głowa nie utrzymała się na zmasakrowanej szyi. Odpadła i potoczyła się w stronę siedzącego mężczyzny. Jaz upadł na ziemię obok swojej ofiary. Czuł smród spalonego ludzkiego mięsa jednak nie miał sił by się podnieść. Obrócił głowę w stronę trzech pozostałych w sali mężczyzn. Stojący strażnicy byli wyraźnie rozwścieczeni, w ich rękach pojawiły się błyski otwieranych mieczy. Siedzący dotąd mężczyzna wstał i podnosząc ręce nakazał strażnikom opanowanie emocji. Jaz poczuł jak ogarnia go dziwne uczucie, uczucie ciemności, stracił przytomność, a wizje, jakie go zaczęły nachodzić wydawały się najokropniejszymi, jakie człowiek może sobie wyobrazić.


54     Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona     : Ciepły chłód stali cz.4